23.09.2014
Przepraszam, że tak długo nie dawałam znaku życia. O blogu nie zapomniałam, jednak ostatnio moje życie jest tak zakręcone i tak dużo mam na głowie, że zupełnie nie jestem w stanie skupić się na następnym rozdziale. Dziękuję za to, że wciąż wchodzicie, czytacie i komentujecie. Gdy tylko coś się ruszy, natychmiast Was o tym powiadomię!

niedziela, 6 października 2013

3. "Nie dam się dzisiaj sprowokować, Malfoy"


Zaciskała uparcie powieki, modląc się by stąd zniknąć i nie słyszeć przeraźliwego jęku, który wydarł się z ciała chłopaka. Jęku rozpaczy i bólu, pomieszanego z krzykami reszty osób, które znajdowały się na polu. Nie dochodziły do niej nawet pojedyncze słowa. Była zbyt roztrzęsiona, by zarejestrować cokolwiek innego oprócz mocnego uścisku Ronalda Weasley’a i jego cichego szeptu:
– Zabiorę cię do Nory, dobrze? Musisz odpocząć… – pokiwała lekko głową. – Jezu, po coś tu biegła…
Ron prowadził ją w kierunku domu, mamrocząc coś pod nosem i coraz ciaśniej ściskając ją w talii. Była mu za to wdzięczna, bo bez tego prawdopodobnie nie potrafiłaby postawić następnego kroku. Zbyt dużo przeżyć dostarczył jej dzisiejszy dzień. Zbyt dużo niepewności i tragedii. Deszcz rozpadał się na dobre, powodując, że ich stopy coraz bardziej zapadały się w grząskie podłoże. Próbowała uspokoić nierówny oddech i przyspieszone bicie serca, jednak wciąż nie wiedziała, co stało się z Malfoyem. Myśl, że on wciąż gdzieś tam cierpi i prawdopodobnie wykrwawia się na śmierć nie dawała jej spokoju.
– Dzięki, Ron – wymamrotała, gdy po długim, bezsłownym marszu znaleźli się na ganku.
Chłopak przyciągnął ją delikatnie do siebie. Było w tym geście coś bardzo rozczulającego i bezpiecznego. Jej ciało natychmiast się rozluźniło.
- Nie znałam żadnego zaklęcia, wiesz? Nic, co mogło mu pomóc… – wykrztusiła, ponownie czując łzy na policzkach. Myślała, że wyczerpała ich zapas przez ostatnie dni. – Co… co jeżeli Harry’emu lub tobie zdarzy się coś takiego…?
- Hermiona… nikt cię nie wini, za to, że…
- Co, jeżeli coś takiego się zdarzy, a ja nie będę wiedziała, co robić?! – teraz już niemal krzyczała. – Porywamy się na coś tak ogromnego!… Nie jesteśmy w ogóle przygotowani! – odepchnęła go i spojrzała mu w oczy, jednak nie dostrzegła w nich żadnej odpowiedzi, co spowodowało kolejną porcję łez.
Ron otworzył drzwi do domu i zaprowadził ją do pokoju Ginny, sadzając jej drobną sylwetkę na miękkim łóżku.
– Wszystko będzie dobrze… Zobaczysz.
– Obiecujesz? – szepnęła cicho. Miało to być ironiczne, jednak ostatecznie zabrzmiało, jakby naprawdę oczekiwała od niego potwierdzenia. Położyła głowę na poduszce i podkuliła nogi, zsuwając nieporadnie buty. Nie myślała nawet o tym, żeby się przebrać.
– Obiecuję – usłyszała już na pograniczu snu. – Dobranoc.
Ron zgasił światło i zamyknął drzwi jednym machnięciem różdżki.
        
Nie śniła o niczym konkretnym. W jej głowie pojawiał się zlepek różnych obrazów, które pojawiały się i znikały niczym bańki mydlane. Szalonooki, Harry, Ginny, Molly, aż w końcu Malfoy… Malfoy, który po raz pierwszy wyzywa ją od szlam, jego złośliwe uśmieszki i ciągła pogarda w oczach, gdy tylko na nią spoglądał. Tyle razy modliła się o obojętność z jego strony. Chciała, by nie zwracał na nią uwagi, gdy przechodziła korytarzem lub spacerowała po błoniach, lecz on zawsze wypatrzył jej burzę loków, wmieszaną w tłum uczniów i nie omieszkał rzucić jakiejś kąśliwej uwagi, która mimo wszystko raniła. Był jak cień... podążał za nią, czekając na moment, w którym czuła się szczęśliwa, by natychmiast sprowadzić ją na ziemię. Nie lubiła się do tego przyznawać, bo to oznaczało, że ją  w ogóle obchodził, ale nienawidziła go. Za to kim był, nawet za to jak wyglądał. Jego wiecznie ulizanych włosów i lodowatych oczu, z których wiecznie zionęła pustka. Jeżeli poprzez oczy można wejrzeć w duszę człowieka, Draco Malfoy z pewnością jej nie posiadał.
Obudziła się, gdy słońce już zachodziło, oświetlając cały pokój ciepłymi promieniami. Sny sprawiły, że zapomniała już o tym, w jak ciężkim stanie Ślizgon się znalazł. Jedyne o czym mogła teraz myśleć, to nienawiść do tego przeklętego człowieka, która wypełniła ją po brzegi, nie pozwalając jej skupić się na niczym innym. Nigdy nie sądziła, że będzie w stanie żywić tak silne negatywne uczucia do kogokolwiek, tak samo jak nie przypuszczała, że kiedyś ona stanie się obiektem kpin i szyderstw.
Przez chwilę była skłonna uwierzyć, że cała wczorajsza noc to tylko wytwór jej wyobraźni. Z chęcią wypchnęłaby z głowy obrazy, które nie pozwalały jej w pełni czuć wstrętu do Malfoya.
Wtedy usłyszała krzyk… później kolejny. Rozdzierający i błagający o pomoc. Zakryła usta dłonią, próbując opanować ogarniający ją strach, który nieprzyjemnie ścisnął ją za gardło. Krzywołap, który smacznie spał na jej łóżku, prychnął i zjeżył sierść na grzbiecie, uciekając przez otwarte drzwi pokoju. Wygramoliła się nieporadnie z łóżka i ignorując ból głowy wypadła na korytarz, starając się zorientować skąd pochodził ten mrożący krew w żyłach dźwięk. Nerwowo odgarnęła kręcone kosmyki z czoła.
– Hermiona? Już się obudziłaś? – ciepły głos pani Weasley rozbrzmiał na klatce schodowej, po czym pulchna kobieta wychynęła zza rogu, prowadząc za sobą ogromny kosz prania. – Chodź na dół, skarbie. Przygotuję ci coś do jedzenia, bo wyglądasz strasznie blado!
– Dziękuję – jej głos brzmiał, jakby nie mówiła nic od miesięcy. Odchrząknęła i spróbowała się uśmiechnąć, lecz wyszedł jej z tego tylko dziwny grymas. – Co się tam dzieje? – wskazała palcem na sufit. – On… Malfoy… wyjdzie z tego? – chciała zabrzmieć zdawkowo, nawet jeśli w środku wiedziała, że to powinno ją obchodzić. 
Molly przyciągnęła ją delikatnie do siebie, mrucząc coś pod nosem i zaprowadziła do kuchni. Sińce pod oczami starszej kobiety i jej nieobecny wzrok były zapewne wynikiem długich, nieprzespanych nocy i zszarganych nerwów. Hermiona zauważyła także jak bardzo trzęsły jej się ręce. Zawsze silna i pełna energii matka młodych Weasleyów, teraz wyglądała, jakby trzymała się ostatnich chęci do życia.
- Artur i Remus siedzą już tam prawie dwunastą godzinę. Zatamowali już rozszerzanie się klątwy Bryoniego, ale wciąż nie wiedzą jak powstrzymać nagłe ataki bólu. A sądząc po krzykach... - tu załamał jej się nieznacznie głos. - każde równie silne co Cruciatus.
Hermiona zbladła jeszcze bardziej. Klątwa Bryoniego? Wyniszczająca kości człowieka? Jej umysł natychmiast przełączył się na najwyższe obroty, próbując wygrzebać nikłe informacje na temat tego uroku, jednak nic nie mogła sobie przypomnieć o atakach bólu. Zmarszczyła brwi.
- Gdybyśmy mieli Sewerusa, może by coś poradził… - pani Weasley pokręciła głową i uśmiechnęła się żałośnie. - O Świętym Mungu też można już tylko zapomnieć.
– Klątwa Bryoniego… – Hermiona powtórzyła cicho. – Będzie… będzie mógł normalnie funkcjonować?
- Tak... zdążyli – Molly położyła przed nią talerz kanapek i spojrzała na nią tak, jakby była pod wrażeniem jej wiedzy. – Teraz wystarczy mu dać prosty eliksir na odrost kości, chociaż i tak niewiele stracił. Śmierciożerca, który ją na niego rzucił, widocznie zrobił to niedokładnie. Remus próbuje uważyć antidotum na te ataki, ale brakuje mu jakiś składników, więc powiedział, że wróci za godzinę. Nie wiemy dokładnie, co na niego rzucono… prawdopodobnie kilka zaklęć naraz.
Hermiona spuściła wzrok na talerz kanapek, nie odzywając się już ani słowem. To, co usłyszała przyprawiało ją o gęsią skórkę i prawdopodobnie będzie ją dręczyło przez najbliższe dni. Molly popatrzyła na nią zmartwionym wzrokiem.
– Miałam na ciebie nakrzyczeć, że pobiegłaś tam sama, może nawet dać ci jakąś karę, ale muszę przyznać, że nie za bardzo mam na to siły… – Hermiona już miała zacząć przepraszać, kiedy pani Weasley szybko uciszyła ją ręką. – Ale chciałabym cię o coś poprosić. Zbliża się wesele Bill’a i Fleur, a ja już nie wiedziałam w co włożyć ręce, teraz jeszcze ten straszny wypadek… Czy mogłabyś na ten okres pomóc mi zająć się Malfoyem?
Dziewczyna otworzyła szeroko oczy, nie ukrywając przerażenia. Próbowała coś powiedzieć, jednak z jej ust nie wydobył się żaden dźwięk, bo tak naprawdę nie wiedziała co odpowiedzieć.
– Wiem, że wasze stosunki, a właściwie nas wszystkich, są nienajlepsze, ale sama rozumiesz, że to jest wyjątkowa sytuacja. Harry’ego i Rona nie mogę o to prosić, bo Ronald robi się cały czerwony na sam dźwięk słowa "Malfoy", reszta ma pracę, a Ginny już i tak zaprzęgłam do pomocy przy ślubie.
– Ja… – Hermiona popatrzyła w ciepłe oczy pani Weasley i już wiedziała, że nie będzie w stanie odmówić. – …oczywiście, że pomogę.

* * *

– Więc może macie jakiś pomysł, jakim cudem ta gnida znalazła się w moim domu?
– Ron, jak możesz! Jakbyś zupełnie nie zauważył, w jakim on jest stanie…
– Przestań, Hermiona. Naprawdę w to wierzysz? Wierzysz, że to nie jest jakaś marna próba szpiegostwa?! Istnieją przecież odpowiednie zaklęcia, które potrafią imitować klątwy, a dla Sam-Wiesz-Kogo to przecież pestka.
- Nie zapędzaj się, Ron. Nie wydaje mi się, żeby to wszystko było zaplanowane. Te krzyki mówią chyba same za siebie…
- Czyli ty także uważasz, że powinniśmy z otwartymi ramionami przyjąć naszego kochanego, małego Śmierciożercę i o niego odpowiednio zadbać, tak, Harry?!
– Nie. Uważam, że powinniśmy mu pomóc, kiedy jest na granicy śmierci i życia, nawet jeśli jest Śmierciożercą. Wydaje mi się to chyba oczywiste…
Hermiona oparła się z założonymi rękami o drewnianą ścianę pokoju chłopaków i ze zmrużonymi oczami wpatrywała się w rudowłosego chłopaka, który teraz zażarcie kłócił się z Harrym na temat Malfoya i jego niespodziewanej obecności w tym domu. Była wściekła i jednocześnie zdumiona, że jej Ron potrafi zachowywać się czasem tak arogancko i bezdusznie.
- Ja nie mówię, że chcę, żeby zginął! Ja tylko mówię, żeby wrócił do swoich zakapturzonych przyjaciół i do nich zwrócił się o pomoc! A nie, rozkładał się w pokoju Percy'ego, w domu, którym, przy każdej nadarzającej się okazji, pogardzał!
- Sorry, Ron, ale ja już nie mogę cię dłużej słuchać – Hermiona powoli zeskoczyła z parapetu  i wyszła z pokoju, cicho zamykając za sobą drzwi. Zbiegła schodami na dół, wciąż nie mogąc uwierzyć w to, co usłyszała.
Co prawda, w pewnym, niewielkim stopniu go rozumiała. Wiedziała, co znaczy być poniżaną i wyśmiewaną oraz jak niemożliwym wtedy wydaje się wybaczenie. Malfoy nie szczędził go bardziej niż jej. Weasley’owie od lat byli traktowani w świecie czarodziejów jak śmiecie, uznawani za zdrajców krwi i "przyjaciół mugoli" przez szanujące się rody czystokrwistych. Ron słyszał te wyzwiska od najmłodszych lat, obarczony dodatkowo ciągłym brakiem gotówki i licznym rodzeństwem, które nie zawsze żyło w zgodzie. Ale jak, jak do cholery mógł wygadywać takie rzeczy?!
Wypadła na podwórko przez otwarte na oścież drzwi kuchenne i w oddali dojrzała Ginny, która przeklinając pod nosem, wieszała pranie na długich sznurkach wiszących w powietrzu. Hermiona spięła włosy i przespacerowała się przez wysoką trawę w kierunku przyjaciółki. Uwielbiała Norę. Wszystko tutaj było tak naturalne, wręcz nienaruszone przez człowieka. Sam dom wyglądał jakby był nieodłączną częścią krajobrazu, reagując na każdy powiew wiatru i wtapiając się przyrodę, otaczającą go z każdej strony. Hermiona wychowała się w domu dentystów, gdzie wszystko miało swoje miejsce, a każdy blat musiał być wyczyszczony do błysku, także gdy przybyła do Nory po raz pierwszy, zakochała się w tym miejscu od pierwszego wejrzenia.
– Mogłaby machnąć różdżką! Raz! – Ginny syczała jak wściekły wąż i z rozmachem trzepała pranie, by zaraz niedbale rzucić je na sznurek. – Ale nie… ! Gdzie tam! Trzeba ukarać swoją własną, rodzoną córkę! Jakżeby inaczej!
Hermiona za jej plecami wyjęła różdżkę i wypowiedziała prostą formułę w myślach. Rzeczywiście wystarczyło tylko jedno machnięcie, by wszystkie ubrania znalazły się na sznurkach idealnie poukładane. Ginny odwróciła się na pięcie, z ledwo widocznym strachem w oczach, a kiedy zobaczyła uśmiechającą się od ucha do ucha przyjaciółkę, szturchnęła ją w ramię, wołając, żeby więcej jej tak nie straszyła.

– Twój braciszek oszalał – stwierdziła  Hermiona, unosząc sugestywnie brwi.
Szły wąską ścieżką nad Błękitny Strumyk, instynktownie omijając korzenie drzew i większe kamienie, osłaniając się rękami przed ostrym, lipcowym słońcem. W powietrzu unosiła się delikatna woń polnych kwiatów i ciche bzyczenie owadów, wędrujących od rośliny do rośliny. Gdyby nie uciążliwe myśli i świadomość niebezpieczeństwa rosnącego z dnia na dzień, obie dziewczyny z radością rzuciłyby się na trawę, by popatrzeć na powolną wędrówkę chmur na niebie i wybuchać co chwila śmiechem zupełnie bez powodu, tak jak to bywa w towarzystwie najlepszych przyjaciół.
– Malfoy, zgadłam? – Ginny uśmiechnęła się krzywo.
– Oczywiście – Hermiona prychnęła i zacisnęła ręce w pięści. – Jakby choć raz nie mógł zachować się jak dorosły! Jestem ciekawa, co zrobi, gdy się dowie, że zgodziłam się pomagać temu... temu... Eh!
Ginny otworzyła szeroko oczy i natychmiast przystanęła.
- CO?…
Spojrzenie Weasley’ówny było tak zszokowane, że Hermiona spuściła wzrok na ziemię przed sobą i przełknęła ślinę.
- Twoja mama mnie prosiła i nie mogłam od tak zwyczajnie odmówić. Poza tym, będę musiała mu tylko przynosić jedzenie i jakieś eliksiry, nic wielkiego – wzruszyła ramionami.
- Ale wiesz, że po pięciu minutach wybiegniesz stamtąd z krzykiem?! Nie wyobrażam sobie słuchać jego niesamowicie "inteligentnych" i "przemiłych" komentarzy, jeszcze mu przy tym usługując! Ja bym od razu powiedziała, że nie ma mowy!
Dziewczyny zboczyły ze ścieżki, słysząc już nikły szum wody w oddali. Drzewa rosły tu gęściej, dzięki czemu nie musiały już tak bardzo męczyć się w słońcu.
– Wiem, dlatego będę wyczekiwała na moment, kiedy będzie nieprzytomny, aby niepostrzeżenie wślizgnąć się do jego pokoju, rzucić mu jedzenie na stolik i uciec.
Zaśmiały się lekko, jednak nie tak radośnie i beztrosko jak jeszcze dwa lata wcześniej.

* * *

Rzeczywiście plan był dobry, gorzej z jego realizacją, pomyślała gorzko Hermiona, stojąc przed drzwiami pokoju Percy'ego i po raz setny ubolewając nad swoim losem. Przyrzekła sobie, że nie da się sprowokować, w razie gdyby Malfoy się obudził. Będzie twarda, zimna, nie powie ani słowa, postawi tę feralną tacę i wyjdzie stamtąd pewnym krokiem, spokojnie zamykając drzwi. Mając w głowie ten obraz nacisnęła klamkę łokciem, z trudem utrzymując tacę w poziomie i weszła do ciemnego, dusznego pomieszczenia, marszcząc delikatnie brwi.
Leżał naprzeciwko niej, odwrócony twarzą do ściany. Jego blond włosy nie były już tak idealnie ułożone jak zawsze – teraz sterczały na wszystkie strony, jednak w jej mniemaniu wyglądały o niebo lepiej niż w szkole. Nie miał na sobie żadnej koszuli, a jego umięśnione plecy i brzuch okrywały magiczne, samoczyszczące się bandaże. Gdy usłyszał skrzypienie drzwi, przewrócił się powoli na drugi bok, lekko podpierając się rękami i zmrużył oczy, wpatrując się w dziewczynę.
Hermiona zatrzymała się na środku pokoju w połowie kroku, czując, że nagle cała pewność siebie uleciała gdzieś daleko, a ona została tu sama, całkowicie bezbronna. Głupia, przecież on nawet nie ma różdżki!, skarciła się w duchu.
Blondyn przez parę pierwszych chwil nie odezwał się ani słowem, przez co dziewczyna zaczęła się zastanawiać, czy aby nie stracił pamięci, lecz później jego usta wygięły się w drwiącym uśmieszku i wszystko natychmiast powróciło do normy.
– No proszę, Granger, czyżby Weasley’owie wreszcie sprawili sobie służącą? – jego głos brzmiał o wiele słabiej, dlatego skrzywił się nieznacznie, lecz nawet wtedy nie stracił ani odrobiny pewności siebie, a jego wzrok nie przestał przewiercać jej na wylot.
Odwróciła głowę, wyglądając za okno na rozległe pola i łąki, aby tylko uniknąć tego zimnego, pełnego pogardy spojrzenia. Zaczerwieniła się z wściekłości. Teraz nienawidziła go jeszcze bardziej. Był wciąż taki sam, nawet wtedy, gdy litościwie i dobrowolnie przynosiła mu jedzenie. Widocznie dla niego nie stanowiło to żadnej różnicy.
– Nie dam się dzisiaj sprowokować, Malfoy – odpowiedziała, próbując uspokoić głos.
Zorientowała się, że wciąż stoi na środku pokoju z tacą w rękach, więc podeszła szybko do stolika i położyła ją bezdźwięcznie na blacie. Pragnęła znaleźć się już na korytarzu, szczególnie teraz, gdy znajdowała się tak niebezpiecznie blisko niego.
- Doprawdy? – chłopak uniósł drwiąco brwi. – To się jeszcze okaże.
- Nie, nie okaże się, bo ja już wychodzę – powiedziała sucho, nie patrząc w jego stronę.

Jak zwykle przemądrzała i wkurzająca Granger, pomyślał, śledząc wzrokiem jej oddalającą się sylwetkę. Poczuł ochotę rzucić na nią jakąś paskudną klątwę, po której wypadłyby jej te wszystkie kręcone, długie, błyszczące kudły...
Nienawidził być na łasce Granger, nienawidził przebywać w tym domu, nienawidził otrzymywać pomocy od osób, których nienawidził, nienawidził bólu, atakującego go niespodziewanie, nienawidził Śmierciożercy, z którego różdżki trysnęło zielone światło… Ale nic jeszcze nie jest pewne, zaklęcie przecież mogło nie trafić…, upomniał się w myślach.
Nagle zauważył coś, co ścisnęło mu gardło z jeszcze większej wściekłości.
- Gdzie do cholery jest moja różdżka?! – jego głos nareszcie odzyskał moc. Miał już dość brzmienia jak ciota.
Hermiona zatrzymała się tuż przy drzwiach i odwróciła się do niego z dzikim uśmieszkiem na twarzy. 
– Ach, zapomniałam ci o tym powiedzieć. Naprawdę myślałeś, że pozwolilibyśmy ci zatrzymać różdżkę? – uniosła brwi. – Nie sądziłam, że możesz być tak naiwny – roześmiała się, co rozwścieczyło go jeszcze bardziej.
- Uważaj do kogo mówisz… Granger – zasyczał.
Chciał nazwać ją szlamą i zobaczyć ból w jej oczach, ale nie mógł. Powstała w nim blokada, której nie potrafił w żaden sposób ominąć, chociaż nawet nie był pewien, czy aby na pewno chciał to zrobić. Po tym, co zobaczył i czego doświadczył przez ostatnie parę miesięcy, nie sądził, aby kiedykolwiek to słowo przeszło mu przez gardło.
– Bo co mi zrobisz? Rzucisz we mnie poduszką? – zadrwiła. Po chwili uśmiech jednak spełzł jej z twarzy, a w oczach pojawiło się przerażenie. – O mój Boże... Co ci się dzieje?! – wymamrotała.
Malfoy opadł na poduszki i zacisnął dłonie na obandażowanym ciele, próbując złapać oddech. Nie był przygotowany na kolejną serię ataków, jeżeli w ogóle na coś takiego można się przygotować. Widział kątem oka jak dziewczyna do niego podbiega, ale nie chciał jej tutaj. Ostatnie czego pragnął, to żeby właśnie ona patrzyła na jego ból i słuchała tych krzyków… żeby się nad nim litowała. Nie mógł sobie wyobrazić nic gorszego niż litość ze strony Granger.
- Wypierdalaj… stąd – wydyszał. Czuł już krople potu na czole. Słyszał jak Granger kogoś woła albo nie… może ona mówiła do niego?
- ELIKSIR! KTÓRY ELIKSIR?! MOLLY! POMOCY!!
- Niebieski… – wycharczał, próbując zachować kontakt z rzeczywistością. – Kurwa…!
Czuł jakby w żyłach płynął mu żywy ogień, a czaszka pękała od czyichś uderzeń. Miał dość… jedyne o czym mógł teraz myśleć to śmierć. Chciał, żeby ktoś go dobił… aby to wreszcie się skończyło. Zacisnął dłonie w pięści, ściskając prześcieradło.
– PIJ TO, IDIOTO! – poczuł czyjąś drobną rękę na swoim policzku, zimną i delikatną. Już sam ten dotyk spowodował, że mógł myśleć trzeźwiej. Przełknął gorzki płyn, który szybko ukoił jego wyschnięte, obolałe gardło.
Ostatnim, co pamiętał zanim stracił przytomność było jej przerażone spojrzenie i chłodne krople łez, które spadły na jego policzki.

4 komentarze:

  1. Kolejny kawał dobrego tekstu.
    " Jeżeli poprzez oczy można wejrzeć w duszę człowieka, Draco Malfoy z pewnością jej nie posiadał." Bardzo mi się spodobało to stwierdzenie.
    Odczucia Hermiony są również bardzo ciekawie przedstawiane. Muszę przyznać, że twoja Hermiona jest bardziej ludzka jak Rowlingowska. Serio. W twoim opowiadaniu poznajemy jej obawy dotyczące misji. Hermiona często nie radzi sobie z przytłaczającym ciężarem, który tkwił min na jej barkach. Również jej uczucia wobec Malfoya mają tzw. "ręce i nogi". Z początku, w przypływie strachu martwiła się o jego życie, ale kiedy emocje opadły, to cała niechęć nie nienawiść wróciła i to jest bardzo realne zachowanie. Czasami jak czytam opowiadania, to zastanawiam się skąd wzięły się te irracjonalne, niepodparte niczym zachowania bohaterów. U ciebie nie muszę zadawać sobie takich pytań.
    Cieszę się, że nie zrobiłaś z Malfoya nawróconego chłopca i zachowałaś jego Ślzigończość.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nienawidzę słów "wszystko będzie dobrze" grrr... A rozdział jak najbardziej genialny! Dużo emocji, akcji, wszystkiego tak na prawdę. Podoba mi się kreacja bohaterów. Mają własne charaktery, a nie zlepionymi sobowtórami.

    OdpowiedzUsuń
  3. Kolejny niezwykły rozdział.... Brakuje mi Ginny. Mam nadzieje ze w kolejnych rozdziałach będzie jej więcej... Ah... Ten Malfoy :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Wspaniały rozdział. Strasznie podobały mi się rozterki Hermiony na początku, jej strach o wroga. To, że nie umiała mu pomóc. Zaskoczyłaś mnie tym Remusem, jakoś nie pomyślałabym, że to on po ucieczce Snape'a może ważyć eliksiry dla Zakonu. Pomysł jednak bardzo oryginalny.
    No i wizyta u Malfoya, bardzo, ale to bardzo fajna. Zwłaszcza kwestie Malfoya przedstawiłaś w świetny sposób :D
    Pozdrawiam i życzę weny!

    OdpowiedzUsuń

Bardzo, bardzo, bardzo dziękuję za każdy komentarz! Naprawdę każdy kolejny dodaje skrzydeł!
(jeśli chcecie skomentować, a nie macie konta, wystarczy kliknąć w opcję "Komentarz jako: Anonimowy")