23.09.2014
Przepraszam, że tak długo nie dawałam znaku życia. O blogu nie zapomniałam, jednak ostatnio moje życie jest tak zakręcone i tak dużo mam na głowie, że zupełnie nie jestem w stanie skupić się na następnym rozdziale. Dziękuję za to, że wciąż wchodzicie, czytacie i komentujecie. Gdy tylko coś się ruszy, natychmiast Was o tym powiadomię!

wtorek, 8 października 2013

4. "Tu nie chodzi o wybaczanie"



Rozmazane sylwetki osób zlewały się przed jego oczami, co chwila zasłaniając i odsłaniając rażące go promienie słoneczne, wpadające do pomieszczenia przez dziurawe, lekko rozsunięte zasłony. Nie czuł już bólu. Nie czuł właściwie nic, oprócz dziwnego otępienia umysłu i ogromnego pragnienia w ustach. Słyszał czyjeś poddenerwowane, przytłumione głosy tuż przy nim, ale nie mógł wykrzesać z siebie wystarczająco dużo siły i chęci, by spróbować zrozumieć ich sens. Nie miałby nic przeciwko leżeniu tutaj przez całą wieczność, byleby nie musieć otwierać oczu i stawiać czoła rzeczywistości. Chociaż byłby bardziej zadowolony, gdyby łóżko miało wygodniejszy materac, a nie - tak jak teraz - imitowało deskę. Ale czego się spodziewać po Weasley'ach..., zaśmiał się szyderczo, niestety, ku jego rozczarowaniu, jedynie w myślach.
W tej ciemności mógł zobaczyć, co tylko chciał i być kim tylko zapragnął. Wszystko zależało od tego, co podsunie mu jego krnąbrny umysł, który teraz nie dawał nakłonić się do współpracy. Może zamieniał się w warzywo? Spróbował poruszyć prawą dłonią, lecz palce tylko nieznacznie drgnęły, by zaraz spocząć bez ruchu na szorstkim prześcieradle. Strach ścisnął go za wysuszone gardło, przez co poczuł się jeszcze gorzej. Chciał odkaszlnąć, ale wydawało mu się, że raczej nie da rady zebrać w sobie aż tyle silnej woli, by zmusić się do tak wyczerpującej czynności. Może podali mu za dużą dawkę antidotum? Albo po prostu chcieli mieć już kłopot z głowy, więc zaaplikowali mu jakąś truciznę...? Nie, to na pewno nie. Przecież znajdował się w domu zawsze uczciwych, kochających bliźniego swego jak siebie samego, Gryfonów, gdzie przebywał teraz cudowny Złoty Chłopiec i jego oddana gromadka. Nie ogarnęła go aż tak wielka nienawiść na myśl o Potterze i tym zawszonym Weasley'u, jak zwykle. Było mu cudownie obojętnym, czy są teraz w tym pokoju i patrzą na to, co się z nim dzieje - cokolwiek to jest - czy nie. Zależało mu jedynie na tym, by już nigdy więcej nie czuć tego bólu, który wypalał mu wnętrzności i powodował, że tak gorliwie błagał o śmierć.
- Wody... - znowu brzmiał, jakby nie odzywał się od kilku lat. Zawsze miał uwodzicielską chrypkę w głosie, lecz ten świszczący, skrzekliwy dźwięk w niczym nie przypominał słynnego barytonu młodego Malfoy'a, który tak wiele dziewczyn pragnęło usłyszeć tuż przy swoim uchu.
Postanowił się jednak nie poddawać. Jeżeli ma gdzieś zgnić, to na pewno nie u Weasley'ów. Co by powiedział na to jego ojciec?
Koło niego zapanowało poruszenie - widocznie dopiero teraz zorientowali się, że już się obudził. Draco otworzył wreszcie oczy, poczekał aż obraz przed nim się wyostrzy i przypatrzył się osobom, które znajdowały się w pokoju. Stary Weasley, Lupin, kolejny Weasley, którego do końca nie rozpoznawał, a z tyłu matka tych wszystkich rudzielców szperała w jakiejś drewnianej, niemiłosiernie skrzypiącej, szafie. Wszyscy patrzyli się na niego w całkowitej ciszy, a nieznany mu Weasley bez słowa wyciągnął do niego szklankę z wodą. Malfoy bał się przez chwilę, że zbłaźni się przed ludźmi, którymi do tej pory pogardzał, więc nabrał powietrza do płuc i wręcz zmusił się do podniesienia się na poduszkach i wzięcia naczynia do ręki.
"Bo Malfoyowie nie przyjmują od nikogo pomocy, zapamiętaj to synu (...)" , przypomniały mu się słowa ojca. "Nie po to wychowujemy cię w luksusach, żebyś później prowadzał się z plugawymi szlamami lub zdrajcami krwi, więc nie spoufalaj się z plebsem, bardzo cię proszę(...)." Ale to nigdy nie była prośba i młody Malfoy doskonale o tym wiedział. "
Zimny głos swojego rodziciela jeszcze rozbrzmiewał mu w głowie, gdy chłodny płyn koił jego gardło. Po raz kolejny zaczął się zastanawiać, co się z nim stało po jego ucieczce. Obawiał się najgorszego, a kiedy w głowie zaczęły pojawiać się nieznośne obrazy, pełne zielonego światła, natychmiast odgonił je od siebie.
- Dobra, skoro już się obudził, to ja muszę pędzić. Bill, też się nim zajmij. – Artur Weasley wymienił porozumiewawcze spojrzenie z najstarszym Weasley’em, którego tożsamość wreszcie stała się dla Malfoy’a jasna. Z nielicznych strzępków pamięci, jakie jego mózg był teraz w stanie zebrać ze sobą, doszedł do wniosku, że to pewnie ten, który pracował kiedyś w egipskim Gringocie.
Z wysiłkiem odstawił pustą szklankę na szafkę obok, tłumiąc jęknięcie. Jego mięśnie były tak wycieńczone, że ręka trzęsła mu się niezależnie od jego woli.
Dopiero teraz zauważył kulącą się na starym fotelu sylwetkę dziewczyny, która sprawiała wrażenie, jakby miała zaraz zapaść się w ogromną poduszkę, na której siedziała. Granger schowała twarz w dłoniach, nie poruszając się nawet o milimetr, chociaż Lupin i nieznany Weasley zaczęli dyskutować o wyborze eliksirów.
Granger nie wykorzystuje okazji, aby popisać się swoją niesamowitą wiedzą? Niedoczekanie…
Zmarszczył brwi i zaczął wpatrywać się w jej roztrzepane loki jeszcze intensywniej, całkowicie ignorując otoczenie. Gdy po kilku minutach doszedł do wniosku, że prawdopodobnie usnęła, Hermiona poruszyła się nieznacznie, podniosła wolno głowę i spojrzała prosto na niego brązowymi oczami. Wyglądała okropnie. Jej powieki i nos były całe czerwone, a po policzku spłynęła łza, którą natychmiast otarła wierzchem dłoni, po czym odwróciła twarz w stronę okna. Otworzył szeroko oczy, porażony tym, co zobaczył. Pierwszy raz był świadkiem, żeby Granger naprawdę płakała. Zawsze widział ją dumną lub obojętną lub - ku jego największej radości wściekłą, ale nigdy w takim stanie… i do jasnej cholery, nie miał pojęcia, co z tym faktem zrobić. Czuł się dziwnie winny.
- Przestań się mazać, Granger. – powiedział szorstko, zdecydowanie ostrzej niż zamierzał, ale widocznie taki ton głosu miał już głęboko zakorzeniony za każdym razem, gdy się do niej odzywał.
Hermiona uśmiechnęła się krzywo i podniosła się z fotela, jednak nie wydała z siebie ani słowa. Żadnego wyzwiska, żadnego pyskowania, żadnego oburzenia. Jej niewzruszone milczenie spowodowało, że zdezorientowany utkwił w niej wzrok, obserwując jak dziewczyna odbiera stertę grubych, zmechaconych koców od grubej Weasley'ówny i wychodzi z pokoju, bezszelestnie zamykając za sobą drzwi. Przez mgłę otępienia, zasnuwającej jego umysł, poczuł jak budzi się w nim mały płomyk gniewu. Czyżby w tym stanie nie mógł nawet wyprowadzić z równowagi zwykłej Granger? Czyżby utracił właśnie jedną ze swoich ulubionych rozrywek? A jeśli już uznała go za nieszkodliwego?
Zacisnął usta.
Czy chciał się przed sobą przyznać czy nie, prawda była taka, że już od dawna wszyscy uznali go za nieszkodliwego. Bo był bezbronny, mimo, że Mroczny Znak wciąż tkwił na jego przedramieniu, od czasu do czasu przypalając mu skórę. Te oparzenia i tak obecnie nie robiły na nim większego wrażenia.
- Zachowuj się Malfoy - warknął Bill. - Nie radzę ci podskakiwać w twojej sytuacji. Niewielu masz tu przyjaciół.
- Odpuść mu jeszcze, Bill - ciepłym głosem odezwała się Molly Weasley i przecisnęła się obok syna, poklepując go czule po ramieniu.
Zbliżyła się do łóżka Malfoya i wyciągnęła rękę w kierunku jego twarzy. Chłopak, zaskoczony, spróbował odsunąć się jak najdalej, ale właściwie nie zdołał się się poruszyć. Kobieta szybko i zdecydowanie zdjęła mu ciepły już kompres z czoła i położyła nowy, chłodny... przyjemny. Ulga ogarnęła jego ciało. Nieznacznie rozluźnił mięśnie. Dziwne, nie wiedział, że miał coś na czole.
Jej jasnobrązowe oczy wpatrywały się w niego uważnie i, o dziwo, z sympatią. Już dawno nie widział takiego spojrzenia. Całkowicie wytrąciło go z równowagi.
- Boli cię jeszcze? - zapytała, siadając koło niego na łóżku, stanowczo za blisko.
- Nie - bąknął.
Nic więcej nie mógł z siebie wydusić. Ta kobieta miała jakąś obezwładniającą moc wywierania przedziwnej matczynej presji. Nagle poczuł się jak małe dziecko, nieczego nieświadome i niewinne. Nie spodobało mu się to. Bardzo mu się nie spodobało. Sto razy bardziej wolał mugolaczkę Granger, ciskającą w niego wściekłe obelgi.
- I raczej już nie powinno. Remusowi udało się uwarzyć antidotum i podano ci je kiedy byłeś nieprzytomny.
To na pewno była dobra wiadomość... Wciąż jednak nie mógł zdobyć się na jakąkolwiek reakcję. Zdecydował się w końcu na kiwnięcie głową.
- Przykro mi, że musiało cię to w ogóle spotkać, kochaneczku. - uśmiechnęła się do niego współczująco. - Do jutra na szczęście już powinieneś móc podnieść się z łóżka, wtedy może wytłumaczysz nam, co się właściwie stało. Na razie odpoczywaj.
Znów sięgnęła do jego twarzy i położyła mu rękę na policzku.
Zszokowany nawet nie zdążył spróbować się odsunąć, ale Molly Weasley już wstała i wyszła z pokoju. Drugiego Weasley'a też już nie było.
Ze zmarszczonymi brwiami rozejrzał się po pomieszczeniu, próbując zrozumieć co tu się do jasnej cholery przed chwilą wydarzyło.


* * *


Hermiona wyszła z pokoju Malfoy'a roztrzęsiona, pragnąc wyrzucić z pamięci parę ostatnich godzin - nie wiedziała nawet ile ich było. W jej głowie wciąż jednak utrwalił się obraz wijącego się z bólu Ślizgona i jej, spanikowanej, niezdolnej do wybrania odpowiedniej buteleczki. Musiała podjąć decyzję szybko, więc tak zrobiła. Nie była jednak pewna. Zaryzykowała czyimś życiem.
Gdy wreszcie znalazła się w kuchni, opadła ciężko na krzesło i po raz kolejny tego dnia ukryła twarz w dłoniach. Nigdy więcej niepewności. Zawsze przygotowana. Na wszystko, obiecała sobie w duchu.
- Jak tam? - głos Rona wyrwał ją od ponurych myśli.
Usłyszała jego nieśmiałe kroki w jej kierunku.
- Wyjdzie z tego - odparła, cały czas tkwiąc w tej samej pozycji.
Ron przewrócił oczami, usiadł obok niej i złapał delikatnie za jej podbródek, zmuszając by na niego spojrzała.
- Nie pytam się o niego.
Już od dawna nie mogła zignorować sposobu w jaki na nią patrzył. Jej mieszane uczucia znów dały o sobie znać, formując ciasny supeł w żołądku.
Przełknęła ślinę.
Przeoczyła moment, w którym ich relacja stała się tak skomplikowana. Znalazła się w sytuacji, gdzie ona zupełnie nie wiedziała czego chce, a on wiedział doskonale, co wprawiało ją w czyste przerażenie. Bała się zrobić jakikolwiek ruch, dać mu jakikolwiek sygnał. W tej sytuacji każdy błąd byłby katastrofą, a tego by nie zniosła. Jedyne czego była naprawdę pewna, to to, że go potrzebowała.
- No cóż, to nie ja byłam bliska śmierci w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin, więc raczej powiedziałabym, że w porządku - odsunęła się od niego niezauważalnie.
Brwi Rona ściągnęły się niemalże w jedną linię.
- Och, już nie rób z niego takiej ofiary. Nie powiesz mi, że w pewnym stopniu mu się nie należało... - na widok jej miny zamilkł, nie odważając się na dokończenie zdania.
- Słucham...?! - syknęła i poruszyła się niespokojnie, jakby w każdej chwili miała zerwać się z krzesła. - Czyżbyś naprawdę uważał, że komukolwiek na świecie należałyby się te krzyki?!
- Ok, nie do końca o to mi chodziło - chłopak natychmiast skulił się pod jej oburzonym spojrzeniem i podniesionym głosem.
Później westchnął, jakby zaraz miał zdobyć się na coś niezwykle trudnego.
- Chodziło mi o to... Przestań się tak na mnie patrzeć. Chodziło mi o to, że ja nie potrafię tak po prostu... zapomnieć i wybaczyć... tak jak ty - zawiesił głos, po czym dodał. - Nie będę teraz gnojowi przynosił herbatki!
Jej wzrok stopniał i nagle nabrała dziwnej ochoty go przytulić.
- Ale Ron, tu nie chodzi o wybaczanie, tylko... - zatrzymała się na chwilę, próbując dobrać odpowiednie słowa. - Tylko o zwykłe, ludzkie współczucie. Poza tym nie będziesz musiał mu "przynosić herbatki", bo ja już się zadeklarowałam, że będę to robić.
Jego oczy nagle przybrały rozmiar galeonów.
- Co?! - Ron wybuchnął, cały czerwony.
- Twoja mama mnie poprosiła, więc się zgodziłam. Kto inny ma się niby tym zająć...?
Nie chciała się przed sobą przyznać, że tak naprawdę nie do końca rozumie, dlaczego to na nią spadł ten przykry obowiązek.
- Widocznie wszyscy jesteście bardzo zajęci, oprócz mnie - dodała niepewnie.
- To jest okropny pomysł.
Ron parę razy otworzył usta, upodabniając się do ryby, chcąc zapewne, aby spłynęło na niego jakieś magiczne rozwiązanie. W końcu walnął ręką w stół.
- Walić to, ja to zrobię!
Zaśmiała się, po czym zrzedła jej mina, gdy zobaczyła jego zdecydowane spojrzenie. To nie był żart.
- Mam nadzieję, że żartujesz!
- Nie puszczę cię do tego parszywego sukinsyna. Nie ma mowy! A wiadomo... może nabrał jakiś nowych śmierciożerczych sztuczek.
Mimo wszystko zrobiło jej się ciepło na sercu. Nie zamierzała się już powstrzymywać, więc zarzuciła mu ręce na szyje i uśmiechnęła się szeroko. Pauza na skomplikowane sytuacje!
- Dziękuję za ten niezwykle rycerski czyn - wyszczerzyła się do niego. - Ale i tak mówimy tu cały czas o jakimś jednym wieczorze, ewentualnie poranku. Jak już wspomniałam, chłopak pewnie już jutro da radę podnieść się z łóżka, a my będziemy mogli wreszcie zacząć nim pomiatać, dokładnie tak, jak on pomiata nami.
Widząc jego rozjaśnioną w uśmiechu, a jednocześnie zaskoczoną minę, znów dogoniły ją wyrzuty sumienia. Odepchnęła go lekko ręką, starając się by ten gest wyszedł tak przyjacielsko jak to tylko możliwe.
To nie było fair, nie wolno jej go zwodzić. Niestety nie istniała dla niej bramka "pomiędzy", a tam właśnie tkwiła.
- Przykro mi, ale obawiam się, że będzie musiał jeszcze trochę zostać zamknięty w tym pokoju - Ron wyrwał ją z rozmyślań.
Podniosła na niego pytający wzrok.
- Harry - wytłumaczył krótko.
No tak. Malfoy nie mógł wiedzieć, że Harry jest tutaj z nimi. Było to zbyt ryzykowne. Wciąż nikt nie dostał odpowiedzi od Ślizgona na to, co tak właściwie tutaj robi.
- Słyszałem nawet, jak starsi zastanawiali się czy powinniśmy go w ogóle puścić, od tak, wolno w świat, gdy już w pełni wyzdrowieje. O ile się nie mylę, wspomnieli też veritaserum - ciągnął przyciszonym głosem, chowając ręce do kieszeni i kiwając głową na jej zdziwione spojrzenie. - Widać, że mają z nim niezły dylemat, bo mama w życiu nie mogłaby tego wcześniej brać pod uwagę.
Prawie podskoczyła, gdy Ron znienacka wyjął różdżkę i machnął nią w kierunku kuchenki. Woda w czajniku zabulgotała, a jemu znów wrócił uśmiech na twarzy.
- Herbatki?

7 komentarzy:

  1. Super!
    Bardzo mi się podoba. Czytałam z zapartym tchem, odświeżając sobie przy okazji trzy wcześniejsze rozdziały. Będę czekać na kolejny i gdy tylko będę miała czas, przeczytam :)
    Pozdrawiam
    Baś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za pozytywne słowa! Kolejny rozdział już się pisze! ;>

      Usuń
  2. Ironia Dracona rozwaliła mnie momentami. Znalazł się w niewygodnej dla niego sytuacji, ale uważam, że sam sobie komplikuje życie. Jestem bardzo ciekawa co się z nim stanie jak w końcu wyzdrowieje. Jaką obierze drogę? Ron zachowuje się bardzo nieczule, ale myślę, że takie zachowanie najlepiej do niego pasuje. Pamiętam jak w siódmej części powiedział w kawiarni: Co z nimi zrobimy? Zabijemy ich? Oni by nas zabili. Przed chwilą próbowali. To już o czymś świadczy.
    Wracając do opowiadania, to mam na końcu dwie uwagi, które rzuciły mi się w oczy. Hermiona nie ma zielonych oczów :) i nie jest mugolką tylko mugolaczką.

    OdpowiedzUsuń
  3. Molly jest w Twojej historii wspaniała! Podoba mi się także ten rodzaj upartości- takiej bardzo szczerej i idealnie pasującej do Malfoy'a. Wielki plus! Chodź mam wrażenie, że na pewien czas wszystko się trochę spowolni. Lecę czytać dalej!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak mi miło, że ktoś mi wreszcie skomentował Molly w tym rozdziale, bo to jedna z moich ulubionych scen. Ja raczej mam niestety problem ze spowalnianiem akcji...

      Usuń
  4. Molly zawsze dobra i wspaniała... Działa na niego jak balsam... Czytam dalej...

    Effy

    OdpowiedzUsuń
  5. Końcówka świetna, Ron i jego herbatka. Od razu skojarzyło mi się z Molly, którą bardzo u ciebie lubię. Zastanawiam się czy Ronowi nie przyjdzie do głowy coś głupiego, by zrobić coś Malfoyowi. Uwielbiam twojego Malfoya, jest po prostu taki jaki powinien być :)
    Pozdrawiam i życzę weny!

    OdpowiedzUsuń

Bardzo, bardzo, bardzo dziękuję za każdy komentarz! Naprawdę każdy kolejny dodaje skrzydeł!
(jeśli chcecie skomentować, a nie macie konta, wystarczy kliknąć w opcję "Komentarz jako: Anonimowy")